Nawrócenie sednem chrześcijaństwa
Nawrócenie sednem chrześcijaństwa
Credopedia Nawrócenie sednem chrześcijaństwa

Credopedia

Nawrócenie sednem chrześcijaństwa

Nawrócenie w chrześcijaństwie oznacza powrót do Boga. Wyjaśnienie oparte na Biblii i Katechizmie.

przeczytane minuty | Bernhard Meuser

Co to jest?

Nawrócenie w chrześcijaństwie oznacza osobisty powrót lub zwrócenie się do Boga – czyli dobrowolną decyzję, aby uwierzyć w Jezusa Chrystusa jako prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka oraz uwierzyć we wszystko, co On objawił. Nawrócenie prowadzi do chrztu lub jest drogą powrotną do przyjętego kiedyś chrztu. Dzięki łasce Bożej, osoba nawrócona jest zdolna do pełnej wspólnoty z Bogiem i ma dostęp do życia, które już się nie kończy. W YOUCAT w numerze 196 możemy przeczytać: „Człowiek, który skłania się ku chrześcijaństwu, nie tylko zmienia światopogląd. Podąża drogą katechumenatu (okres przygotowania poprzez nauczanie), kiedy poprzez osobiste nawrócenie szykuje się do otrzymania daru chrztu, który dopiero czyni go nowym człowiekiem. Wówczas jest już żywym członkiem Ciała Chrystusa”.

Co mówi Pismo Święte?

Główną troską Jezusa jest przekonanie ludzi, aby zwrócili się do Boga: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 15). W języku greckim Nowego Testamentu tę postawę nawrócenia wyrażają dwa słowa:

  1. epistrefo = ‘zawrócić, powrócić’ – na przykład, gdy jest mowa o Janie Chrzcicielu, który „wielu Izraelitów nawróci do Pana, ich Boga” (Łk 1, 16). Albo kiedy Piotr zwraca się do chrześcijan: „Byliście jak zbłąkane owce, ale nawróciliście się do waszego pasterza i stróża waszych dusz” (1 P 2, 25). Wszystkie te wezwania do nawrócenie odnoszą się ostatecznie do powrotu do Jezusa, naszego Pana i Pasterza.
  2. jeszcze ważniejsze jest słowo metanoia = ‘nawrócenie, skrucha, pokuta’. Pojęcie to składa się z dwóch części: noein = ‘myśleć’ i meta = ‘robić coś po’. Chodzi zatem o nowy sposób myślenia, ale też o ponowne przemyślenie. Jezus użył tego właśnie słowa 21 razy, na przykład: „Czas się wypełnił. Nadchodzi już królestwo Boże! Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 15). Poprzez to nawrócenie Jezus chce usunąć fundamentalny nieporządek, który oddziela ludzi od Boga, i pragnie uzdrowić ten nieład u samych jego korzeni. Bez tej istotnej zmiany uporządkowanie relacji Bóg-człowiek nie jest możliwe: „Zapewniam was: Jeśli się nie zmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).

Mała katecheza z YOUCATem

Wielka radość będzie w niebie…

Na pytanie: „Jak zostać chrześcijaninem?”, dziś zapewne można usłyszeć taką odpowiedź: „Głupie pytanie! To przecież działa automatycznie!”. Nikt jednak nie pomyślałby w taki sposób we wczesnym chrześcijaństwie. Standardowa odpowiedź na tak postawione pytanie brzmiałaby wtedy: „Musisz się najpierw nawrócić!”. Istnieje wiele przykładów z pierwszych stu lat po Chrystusie, co taka prawdziwie chrześcijańska postawa oznaczała. Możemy przeczytać, że ochrzczeni muszą odwrócić się od „odziedziczonego po przodkach głupiego postępowania” (1 P 1, 18); muszą „odrzucić starego człowieka z jego wcześniejszym sposobem życia” (Ef 4, 22). Nie może być chrześcijaninem ktoś, kto nadal „jest rozpustnikiem lub chciwcem albo bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem czy zdziercą” (1 Kor 5, 11). Bycie chrześcijaninem oznacza wejście w głęboką komunię z żyjącym Bogiem – i taka intymna relacja nie pozwala nam na czynienie tego, co nazywamy grzechem. W YOUCAT w numerze 231 możemy przeczytać: „Człowiek uzyskuje przebaczenie grzechów, gdy się nawróci”.

Jestem święcie przekonany, że właśnie ci pierwsi chrześcijanie mieli rację: bycie chrześcijaninem nie jest automatyczne i nikt nie wślizguje się bezwiednie w chrześcijaństwo. Bycie chrześcijaninem jest fundamentalnym zwrotem w życiu, które osiąga swój punkt kulminacyjny w chrzcie, ale pragnienie tego chrztu wypływa z największej głębi duszy ludzkiej. Gdyby to była kwestia umowy, to dotyczyłaby ona szczególnego interesu, w którym daje się z siebie wszystko, aby wygrać wszystko. Bycie chrześcijaninem nie jest jedynie dodatkiem do normalnego życia i nawet nie służy do urozmaicania sobie codzienności albo ozdabiania jej odrobiną woni kadzidła lub poczuciem sensu życia. Jest to skok do nowej rzeczywistości, w której mamy „życie – i to życie w pełni” (J 10, 10).

Nie ma żadnych sztuczek

Mógłbyś powiedzieć, że nie musisz się już nawracać. Święty Jan Maria Vianney, słynny proboszcz z Ars, mawiał: „Gdybyś naprawdę prosił Pana o nawrócenie, byłoby ci to dane”. Owszem, musi być ten pierwszy, fundamentalny punkt zwrotny w życiu, ale taka postawa odnowy towarzyszy nam już na zawsze. Nieustanie musi być kolejne nawrócenie w nawróceniu, i w nawróceniu, i w nawróceniu. To może zniechęcić niejednego z nas… Ale możesz spojrzeć na to inaczej. Fajną rzeczą w wierze chrześcijańskiej jest to, że wszyscy są początkujący – albo lepiej, że jako chrześcijanie jesteśmy bezklasową społecznością, z którą tylko Bóg robi, co chce. Nawet najwięksi święci byli początkującymi, a nie jakimiś guru, którzy dotarli już do szczytów doskonałości. Nawiasem mówiąc, święci są zwykłymi ludźmi, dopóki po ich śmierci Kościół oficjalnie nie ustali czegoś przeciwnego. Kiedy Teresa z Avila, największa mistyczka Kościoła, umierała w Alma de Torres w 1581 roku, uważała siebie za największą grzesznicę na świecie. Może słusznie… Widziała tyle Bożego światła, doświadczyła tak głębokiego zjednoczenia z Bogiem, ale kiedy wracała do zwykłego życia, to ciężar swojej ludzkiej grzeszności odczuwała wielokrotnie mocniej. Nie są to zatem jakieś pobożne frazesy, że nawet sam Papież regularnie chodzi do spowiedzi. Upokarza się przed zwykłym księdzem – a biedak musi słuchać, gdy pierwszy sługa w Kościele mówi o swoich słabościach i upadkach. Dla chrześcijanina każdy dzień zaczyna się od zera. Nie ma urodzonych profesjonalistów, którzy zaczynają na wysokim poziomie. Ci, którzy myślą, że wszystko pojęli i osiągnęli szczyty „zawodowstwa”, powinni zauważyć, że w jednej krótkiej chwili padają na murawę i zaczynają grę od zera. Nie ma żadnych sztuczek. Bycie chrześcijaninem nie jest sztuczką.

Straciłem kurs? Naprawdę?

Niektórzy spoglądają na swoje życie i dochodzą do wniosku: „Już za późno. Straciłem kurs!”. Uznali, że mają ze sobą zbyt dużo bagażu i zbyt wiele przeżyć, aby wskoczyć do właściwej łodzi. Poza tym mają swoją dumę. Nie chcą, jak to ujął Heinrich Heine, „wczołgiwać się na krzyż”. Należy to głośno powiedzieć: nie ma absolutnie żadnych warunków wstępnych, aby wsiąść do tej łodzi. Nie musisz mieć specjalnego biletu. Nie musisz wcześniej przejść jakiegoś testu lub kontroli osobistej. Każdy może wejść na pokład, nawet jeśli jest brudny lub czuje się zabrudzony; nawet jeśli ma długi, jeśli nie radzi sobie ze swoimi emocjami, jeśli żyje w nieformalnych związkach lub ma więcej pytań niż odpowiedzi. Nawet jeśli się rozejdzie po raz trzeci, czwarty lub piąty, jeśli jest uzależniony od alkoholu, narkotyków i Internetu (lub od wszystkiego jednocześnie), jeśli był kiedyś wierzący, ale w tłumie innych ludzi stracił wiarę. To wszystko nie jest ważne. Jednak ma to swoje konsekwencje. Aby stać się chrześcijaninem, nie musisz prowadzić doskonałego trybu życia, ale też nie musisz trwożyć się myślą: „Najpierw muszę uporządkować swoje życie, a potem mogę pokazać się Bogu, kiedy Go prawdziwie pokocham”… W ten sposób nikt nigdy nie zostałby chrześcijaninem. Kto jest rzeczywiście doskonały? Liczy się tylko to, co jest teraz i tutaj. Resztę należy złożyć Panu Bogu i zaufać Mu w pełni. Erik Peterson zwrócił kiedyś uwagę, że wokół Jezusa gromadzili się ludzie, którzy zmagali się z chorobami i brakami. Posiadanie słabości jest, można by tak rzec, stałą kartą dostępu do Jezusa. On nie mógł nic uczynić dla ludzi, którzy nie mieli żadnych słabości. Kto nie odczuł w sobie ciemności, ten nie tęskni za światłem. Liczy się właśnie ta tęsknota. W YOUCAT w numerze 408 możemy przeczytać: „Bóg kocha nas w każdym momencie, w każdej skomplikowanej sytuacji, w każdej sytuacji grzechu. Bóg pomaga nam szukać pełnej prawdy miłości i znaleźć drogi, by żyć bardziej jednoznacznie i zdecydowanie”. Święty Łukasz mówi w swojej Ewangelii, że „większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 7). Lubię to sobie wyobrazić w konkretny sposób. Robisz mały kroczek w kierunku Boga – a wtedy w niebie wybucha wielkie wesele!

Co z tego masz?

Możesz w to wierzyć lub nie. Aby przekonać sceptyków przed skutkami ich śmierci, przed laty zestawiłem wszystkie ziemskie, wymierne korzyści – tak, jak sam ich doświadczyłem. Wciąż czytam tę listę z pełnym przekonaniem. Oto ta lista:

  • Wchodzisz w głęboką wewnętrzną radość.
  • Zaczynasz dzień inaczej i kończysz go inaczej.
  • Możesz spojrzeć wstecz bez goryczy.
  • Jesteś potrzebny.
  • Czujesz się bezpiecznie w Bogu.
  • Masz jasny obraz rzeczy i otrzymujesz wewnętrzne wsparcie.
  • Możesz pogodzić się ze swoją przeszłością.
  • Jesteś wdzięczny.
  • Możesz bez obaw patrzeć w przyszłość.
  • W twoim życiu zbliża się święto.
  • Znajdujesz spokój w swojej duszy.
  • Masz nad czym pracować i o co walczyć.
  • Stajesz się odporny na poczucie rozpaczy.
  • Stajesz się oparciem dla swojego najbliższego otoczenia.
  • Możesz spojrzeć w górę i dostrzec ponad tobą Kogoś, Kto cię bezwarunkowo kocha.
  • Dostrzegasz swój „przypadek” i czujesz się prowadzony przez Boga.
  • Stajesz się oparciem dla swojego najbliższego otoczenia.
  • Zawierasz wiele trwałych przyjaźni.
  • Wiesz, od czego zacząć, gdy jesteś narażony na nałogi i uzależnienia.
  • Możesz myśleć lepiej.
  • Odkrywasz istniejące od starożytności rytuały, które także dzisiaj są znakomite dla twojej duszy.
  • Czujesz się swobodniej.
  • Patrzysz na świat nowymi oczami i cieszysz się stworzeniem.
  • Doświadczasz błogosławieństwa i opieki.
  • Stajesz się bardziej kochający i uczynny.
  • Zmniejsza się twój strach przed życiem i przyszłością.
  • Otrzymujesz siłę na bardzo duże dystanse i na trudne zadania.
  • Możesz sobie dobrze radzić z ranami emocjonalnymi i lepiej poradzić sobie z cierpieniem.
  • Stajesz się częścią światowej sieci – gdziekolwiek się udasz, zostaniesz powitany jako „jeden z nas”.
  • Doświadczasz wspólnoty i gościnności ponad granicami rasowymi, językowymi i narodowymi.
  • Możesz spokojniej przegrać.
  • Możesz odpuścić.
  • Masz lepszą świadomość, jak to będzie ze śmiercią.
  • Znajdujesz odwagę, aby mieć szalony apetyt na życie…

Jest jakiś haczyk?

Korzyści brzmią świetnie. Ale gdzie tu jest haczyk? Jaką cenę za to trzeba zapłacić? Czy trzeba zostawić za drzwiami swoje przekonania i chodzić po świecie zgodnie z wytyczonymi przez kogoś innego szlakami? Czy nie trzeba naginać się do granic możliwości? Czy nie trzeba odpowiadać „tak” i „amen” na wszystko? Czy nie popada się w bezpodstawny irracjonalizm? Czy wchodzi się do miejsca, w którym nie ma zabaw, a jedynie wyjątkowa dżungla praw i zakazów? Czy nie odcina się od wszystkiego, co sprawia przyjemność? Czy to wszystko nie będzie strasznie męczące?… Cóż… Naprawdę nie. Nie ma tutaj haczyka, chyba że spodziewasz się na ziemi raju – bez żadnych problemów i wśród samych doskonałych ludzi. Albo jeśli uważasz, że wystarczy wprowadzić jedynie małą korektę w swojej głowie, aby widzieć świat tylko na różowo. Niczego nie zabiera, a daje wszystko W kwietniu 2005 roku miliony ludzi śledziły przed ekranem moment, gdy papież Benedykt XVI zaczynał swój pontyfikat. Ten stary, 78-letni człowiek zwrócił się wówczas specjalnie do młodych ludzi. Wskazał na swoje długie życie i doświadczenie, i powiedział im: „Nie obawiajcie się Chrystusa! On niczego nie zabiera, a daje wszystko. Kto oddaje się Jemu, otrzymuje stokroć więcej”. Papież Benedykt zaprosił także wszystkich innych ludzi do przyjęcia wiary chrześcijańskiej. Przedstawił mocne argumenty: „Nie jesteśmy przypadkowym i pozbawionym znaczenia produktem ewolucji. Każdy z nas jest owocem zamysłu Bożego. Każdy z nas jest chciany, każdy miłowany, każdy niezbędny. Nie ma nic piękniejszego, niż wpaść w sieci Ewangelii Chrystusa. Nie ma nic piękniejszego, jak poznać Go i opowiadać innym o przyjaźni z Nim”. To mnie chwyta za serce i przekonuje. Niemniej jednak chciałbym wyraźnie powiedzieć: jeśli wierzysz i chcesz położyć swoje życie na nowych fundamentach – nie czyń tego, aby uzyskać jakieś wymierne korzyści lub z powodu pozytywnych skutków ubocznych. Nie czyń tego ze względu na osiągnięcie równowagi emocjonalnej ani nie dlatego, że będziesz wtedy w stanie lepiej radzić sobie ze swoim lękiem. Zwłaszcza nie czyń tego, ponieważ wyświadczysz przysługę swojej mamie, chłopakowi lub dziewczynie…

Zrób to, ponieważ istnieje Bóg.

To jedyny powód, aby obrać „nową drogę”. I jest to jedyny argument, aby całkowicie zmienić kierunek podróży. ∎